W Polsce medycyna naturalna i bioenergoterapia ma się jak najlepiej. Osoby zajmujące się leczeniem energią nie narzekają na brak klientów. A ci nie wyobrażają sobie, żeby nie odwiedzić uzdrowiciela co jakiś czas. Zwykle częściej niż lekarza.
- W Polsce bioenergoterapeutów odwiedzają zwykle osoby starsze
- Są to często ludzie cierpiący na chroniczne schorzenia lub nowotwory
- Klienci uzdrowicieli wierzą, że są oni skuteczniejsi niż lekarze
Do znachorów częściej wybierają się ludzie ze wsi i z małych miasteczek, gdzie ludowe tradycje i wiara są silniejsze. Mniejszy zaś jest dostęp do edukacji, niższe wykształcenie. Są to osoby o prostej osobowości. Serdeczne, sympatyczne. I łatwowierne. Takie, które wierzą w to, co usłyszą. Głównie kobiety, bo są bardziej religijne, a więc i bardziej wierzące. Dodatkowo bardziej emocjonalne, irracjonalne, przez co bardziej podatne na wpływy z zewnątrz. Lecz przede wszystkim do znachorów przychodzą osoby starsze, przewlekle chore, którym medycyna akademicka nie jest w stanie pomóc, które wyczerpały już wszelkie możliwości leczenia. Ta bezsilność jest paraliżująca dla chorego. Gdy lekarz mówi: „Przepraszam, to jest ten etap, kiedy medycyna może już tylko łagodzić ból, nie potrafimy pomóc”, wtedy pojawia się ostatnia deska ratunku: uzdrowiciel. Wszystko inne zawiodło, więc człowiek decyduje się spróbować czegoś wykraczającego poza naukę, co nie jest do końca zrozumiałe. Młodzi też chorują, cierpią na nerwice, uzależnienia, bezpłodność, a jednak na spotkaniach u bioenergoterapeutów ich nie widać.
– W konfrontacji z problemami zdrowotnymi pewnych siebie nie ma wielu – zauważa profesor Zbigniew Nęcki. – Nad każdym wisi czarny cień śmierci, ale mimo wszystko bardziej nad starszymi niż nad młodszymi. Refleksja nad życiem też przychodzi z wiekiem. Starość to często poczucie zagubienia i niepewność. Młody jest pewny siebie. On wie, i już. Później się dowie, że nie wie, ale na razie wierzy, że wie. Młodość jest cudownym czasem sprawności. Młodzi nie mają powodu, by słuchać uzdrowicieli. Jeszcze wierzą w swoje zdrowie, w to, że potrafią sobie sami ze wszystkim poradzić, bez bólu i bez problemów. Niepotrzebne im gadanie jakiegoś dziada. Odrzucają szeptuchy, bioenergoterapeutów, uważają ich za dziwactwa starości. Ludzie starsi są bardziej uwrażliwieni na zdrowie i kłopoty z nim związane. Już się przekonali, że medyk, choć ładnie ubrany i ze strzykawką w ręce, jednak nie zawsze pomoże. A uzdrowiciel może tak.
Wiesława z Bielska-Białej, dentystka
Mam siedemdziesiąt osiem lat, a dalej się cieszę dobrym zdrowiem. Jestem sprawna fizycznie i psychicznie. Byłam niedawno na spotkaniu klasowym. Dziewczyny mają problemy z kolanami, bolą je stawy, a ja chodzę. I to po górach! Widzę dobrze, nie potrzebuję specjalnych soczewek, okulary zakładam tylko do czytania. Nie choruję na grypę, przeziębienia. Myślę, że to dzięki panu S. Bardzo go cenię. Jest młody, ma dużo energii. Tak sobie myślę, że więcej niż ci starsi bioenergoterapeuci. Ma dużą wiedzę, dokształca się. Z różnych medycznych rzeczy, jak go zapytam, to umie odpowiedzieć.
Koleżanka mnie namówiła. To było kilka lat temu. Trafiłam do niego, bo się starzałam, sił mi ubywało, nogi bolały. Chodziłam wcześniej do innego uzdrowiciela, ale umarł. Teraz tylko na S. wiszę, jeżdżę do niego co miesiąc. Córka – geodetka w urzędzie miasta – też do niego chodzi. Miała jakieś guzki w piersi, wszystko zniknęło, śladu nie ma. Bardzo jest zadowolona. W czasie zabiegu leżę sobie, zamykam oczy, a on to wszystko prowadzi swoimi drogami. Wtedy nic nie czuję. Ale za to po zabiegu czuję się bardzo dobrze. Taka spokojniejsza, mniej nerwowa jestem. A jak go nie ma dwa, trzy miesiące, bo i tak bywa, to jestem strasznie klapnięta. Do lekarzy nie chodzę, sama jestem lekarką, to receptę mogę sobie wypisać. Jak się gorzej czuję, to biorę acard, ziółka parzę. Dziesięć lat nie robiłam badań krwi. Ale dobrze się czuję, nic mi nie dolega, znaczy wszystko w porządku.
A ze szpitalami to wiadomo, jak jest. Pójdzie człowiek i umrze. Mama poszła. Mówili, że nic jej nie jest, że za dwa dni mogę ją zabrać, a dzień przed wypisem zmarła. Ojciec to samo. Chorował, przyjechało do niego pogotowie, zamiast dać mu tlen, to zastrzyk zrobili. I umarł. Dlatego chodzę do S. On ma dobre prądy, dobrze pracuje. Nie wszyscy ludzie w to wierzą, rodzina też nie. A nawet nie spróbowali. Bratowa ma cukrzycę, waży sto dwadzieścia kilo. Może jakby poszła do S., toby coś pomogło?
Paweł, czterdzieści dziewięć lat, farmaceuta z Prudnika
Przyjeżdża do uzdrowiciela z mamą. Sam też korzysta z zabiegów, żeby się doenergetyzować Mama wcześniej chodziła do innego bioenergoterapeuty, z polecenia od znajomej. Miała guzki na tarczycy i zalecenie zrobienia biopsji. To zabieg ambulatoryjny, inwazyjny, bała się, bo to jednak niesie ze sobą ryzyko. Gdyby to był nowotwór, to mógłby się rozsiać. Bioenergoterapeuta przekonywał ją, że powinna zrobić biopsję, ale się nie zdecydowała. Po kilku zabiegach guzek się wchłonął. Mama zrobiła USG i go nie było. Nawet endokrynolog była zaskoczona, że nie ma zmiany. Miała też pękniętą przeponę. Czekał ją bardzo poważny zabieg. Wcześniej pojechaliśmy do pana S. z wodą do energetyzacji. Co było najdziwniejsze, po zabiegu lekarz chciał podać mamie leki przeciwbólowe, jednak mama nie odczuwała żadnych dolegliwości. Jestem przekonany, że to po wizycie u pana S.
Mama miała dużo różnych dolegliwości, chorowała na chłoniaka, na nowotwór piersi, przeszła kilka wyniszczających zabiegów. Teraz ma siedemdziesiąt dziewięć lat i całkiem dobrze się trzyma. Bez wsparcia pana S. byłoby dużo gorzej. Poleciła nam go znajoma. Miała w Szwajcarii córkę, która urodziła dziecko. W wyniku błędu lekarskiego dziecku pękło płucko. Znajomi zwrócili się do uzdrowiciela, wysłali mu zdjęcie maleństwa, bo on tę energię przesyła też na odległość. No i lekarze byli zaskoczeni, że to płucko zrosło się w krótkim czasie.
Jest wielu przeciwników alternatywnych form leczenia. Nie można jednak negować, że są osoby obdarzone nadprzyrodzoną energią. Niektóre mają certyfikaty w zależności od stopnia natężenia energii w sobie. Sam jestem farmaceutą, więc blisko branży medycznej, widzę, jak w Polsce nadużywa się antybiotyków. A często tradycyjne metody dają lepsze wyniki w leczeniu. Po zabiegu człowiek ma więcej chęci do życia, więcej energii do działania, ma siłę znosić codzienne trudy, dom– praca, ciągłą pogoń. Wodę przywozimy od pana S. Można ją pić, byle tylko jej nie podgrzewać, bo traci swoje właściwości. Pić należy niewielkimi łykami, przechowywać do miesiąca. Można robić okłady na bolące miejsca, przez piętnaście minut, później zmienić, bo woda wystawiona na działanie czynników zewnętrznych wietrzeje z energii. Warto korzystać z różnych terapii, łączyć leczenie. Ci bioenergoterapeuci, do których jeździmy, nigdy nie negowali leczenia klasycznego. To dodatkowe wsparcie.
Jasser, pochodzi z Palestyny, mieszka w Krakowie, prowadzi restaurację. Cztery lata temu miał wypadek na motocyklu
Nie było to z mojej winy. Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia, a ja wylądowałem na wózku inwalidzkim. Mam uszkodzony kręgosłup – zmiażdżony rdzeń, niedowład od klatki piersiowej w dół. Przeszedłem dziewięć operacji. Lewą nogę odzyskałem o tyle, że nią ruszam, ale jej nie czuję. Z prawą jest odwrotnie: czuję ją, ale nerw strzałkowy jest uszkodzony. Do C. zacząłem przyjeżdżać w połowie czerwca. Po drugiej wizycie podniosłem nogę. Myślałem, że to spastyka, ale spróbowałem jeszcze raz i też działało! Nerw zaczął się pobudzać. Mam też uszkodzony obojczyk, po operacji odzyskałem ruchomość, lecz dłoń jest niesprawna.
Nie w tym jest jednak problem. Ból jest taki, jakby mi ktoś przykładał do ręki rozpalone żelazko, a palce miażdżył kombinerkami. Ja tej ręki nie chcę, na nodze mi zależy, ale z bólu nie mogłem ćwiczyć. Poszedłem do chirurga, żeby mi odciął rękę, mnie ona niepotrzebna, i tak nie działa. No i ten powiedział, że będą wtedy bóle fantomowe. No to mówię: dobra, zostaw, nie tnij, na zdjęciu przynajmniej będzie ładniej. Zażywałem wszystkie leki przeciwbólowe, jakie produkowali, tramal, pregabalinę. Martwiłem się o nerki, wątrobę, bo to bardzo silne leki i mają skutki uboczne: na przykład zwiotczenie mięśni, przez co nie mogłem stanąć na stabilizatorze.
Modliłem się do wszystkich świętych muzułmańskich i chrześcijańskich. Jakby mi ktoś powiedział, że w Chinach czy w Indiach pomogą, to bym pojechał. Z bólu człowiek może nawet popełnić samobójstwo. Atmosfera w domu była okropna, nie odbierałem telefonów, wyłączyłem się ze świata. Żona mówiła: „Ty do Kobierzyna pójdziesz”. Ból sprawia, że człowiek traci wiarę we wszystko.
Odkąd tutaj przyjeżdżam, ból zaczął maleć. Odstawiłem jedną porcję leków, drugą, kolejną. Ból nie zniknął całkiem, ale teraz w skali od 1 do 10, jest na poziomie 2–3, do wytrzymania. Po terapii mam rękę na cały dzień znieczuloną. Odzyskałem koordynację, lepiej ćwiczę. Robiłem sześćdziesiąt kroków, a teraz robię czterysta. Nie ma tramalu, pregabaliny. Rehabilitant nie wierzy, mówi, że to zbieg okoliczności. Akurat w sobotę, jak jestem u C., wszystkie dolegliwości bólowe mijają? No dobrze, nie ma medycznego uzasadnienia, ale działa. Mnie interesuje wynik. Tonący brzytwy się chwyta. Lekarz mówi: „To szarlatan”. Szarlatan, nie szarlatan, ale mi pomogło. A twoje leki nic, zero skutku.
Fragment pochodzi z książki „Ja nie leczę, ja uzdrawiam” Katarzyny Janiszewskiej. Wydawnictwo Otwarte, 2019.
Źródło: www.facet.onet.pl