Na szlakach na przestrzeni lat znajdowano przedmioty, których właściciele jakby „wyparowali”

Do dziś nie udało się odnaleźć wielu ofiar gór

Popularność wycieczek górskich na ziemiach polskich zaczęła rosnąć w drugiej połowie XIX w., obejmując jako pierwsze Tatry, które stały się miejscem modnym wśród galicyjskiej inteligencji. W latach 70. pobudowano pierwsze schroniska, a w następnej dekadzie popularne stało się taternictwo zimowe. Był to okres świetności słynnych przewodników, takich jak Klimek Bachleda. Ruch w górach sprawił, że coraz częściej dochodziło do wypadków. Niektóre, jak przypadek Karola Kozaka, sędziego Kasznicy czy zagadkowe zniknięcie pary młodych ludzi w 1981 roku do dziś otacza mgła tajemnicy.

Śmierć Kaszniców

O tej enigmatycznej sprawie pisała nawet zachodnia prasa. Londyński „The Observer” w wydaniu z 23 sierpnia 1925 r. wspominał: „O tajemniczej tragedii donosi się z polskich Tatr, z okolic Zakopanego – znanego ośrodka wypoczynkowego. Grupa, w skład której wchodził pan Kasznica – sędzia Sądu Najwyższego, jego żona, 12-letni syn oraz student Uniwersytetu Jagiellońskiego, wyruszyła w pogodny dzień na krótką wyprawę w pobliskie góry. Dwa dni później troje z nich znaleziono martwych”.

Zagadka tego, co stało się z 46-letnim Kazimierzem Kasznicą, jego synem i 21-letnim Ryszardem Wasserbergerem znana była żonie sędziego, która przy ich zwłokach przesiedziała prawie dwa dni. 3 sierpnia cała grupa wyruszyła z Pięciu Stawów Spiskich na Łysą Polanę. Szli w towarzystwie czterech poznanych wcześniej taterników, z których trzech – z powodu załamania pogody i silnego wiatru – wyprzedziło ich. Został z nimi tylko doświadczony Wasserberger. Ok. godziny 17 z sędzią Kasznicą zaczęło dziać się coś niedobrego. Po chwili to samo skrajne wyczerpanie dotknęło jego syna i drugiego mężczyznę.

„Pani Kasznicowa twierdziła, że wszyscy czuli się dobrze, a potem naszła ich duszność. […] Jeden po drugim padali nieprzytomni” – donosił „Observer”. Zofia Kasznica – nieodczuwająca dziwnej fatygi – dała Wasserbergerowi i synowi „na wzmocnienie” porcję czekolady i łyk koniaku. Alkohol wlała też do ust ledwo przytomnemu mężowi, który chwilę potem wyzionął ducha. 21-letni student, majacząc chciał wstać, ale przewrócił się i umarł. Nie żył też 12-latek.

Kasznicowa 37 godzin później zeszła na Łysą Polanę i zaalarmowała TOPR, a ratownicy zaczęli znosić ciała do Zakopanego. Sekcja zwłok ofiar gór wykazała obrzęk płuc. W prasie od razu pojawiły się przypuszczenia, że było to morderstwo – dzieło trucicielki Zofii, która poczęstowała wszystkich koniakiem, którego – jak przyznała – sama nie piła.

Kobiecie niczego jednak nie udowodniono (uznano, że ofiary zmarły przed wypiciem alkoholu) i mimo że opinia publiczna domagała się wyjaśnień, śledztwo utknęło w martwym punkcie. Dlaczego zatem dwóch zdrowych mężczyzn i nastolatek padli martwi jak na komendę?

Sprawa Kozaka

Wiele przypadków ludzi, którzy przepadli w Tatrach bez śladu opisał w książce „W stronę Pysznej” (1976) Stanisław Zieliński. Jak się okazało, w dziwne incydenty obfitowały pierwsze dekady XX w. Szczególnie ciekawe były sprawy zaginionych turystów, których szczątki odnajdywano potem w miejscach uprzednio starannie przeczesanych przez powstały w roku 1909 TOPR.

Do tego typu przypadków zaliczało się – uznawane za szczególnie tajemnicze – zaginięcie praskiego radcy, Karola Kozaka, do którego doszło w sierpniu 1921 r. w drodze na Rysy. Idąc w towarzystwie swoich dzieci i przyjaciela odłączył się na chwilę od grupy, dając im do zrozumienia, że potrzebuje „chwili prywatności”. Czekano na niego jakiś czas, ale kiedy nie odpowiadał na wołanie, bliscy postanowili go poszukać, odkrywając z przerażeniem, że starszy pan dosłownie zniknął.

Jego poszukiwania miały bardzo szeroki zasięg: „Trzy dni szukali Kozaka przewodnicy spiscy w dolnych piętrach Doliny Mięguszowieckiej i okolicy Popradzkiego stawu. Po bezskutecznych poszukiwaniach zawiadomiono polskie Pogotowie. Istniała możliwość, że Kozak dotarł na Rysy i odnajdzie się po drugiej stronie Tatr. […] Szukano w górnych piętrach Doliny Mięguszowieckiej, sprawdzono przejścia do Morskiego Oka i Hlińskiej Doliny. Po noclegu w kolebie Mięguszowieckiej trzy oddziały Pogotowia przetrząsały Dolinę Koprową” – wspominał Zieliński.

Sprawa wyglądała beznadziejnie i poszukiwań wkrótce zaniechano, ale jesienią następnego roku górale poszukujący w lesie korzenia litworu (stosowanego w ziołolecznictwie) natknęli się na szczątki Kozaka pod Wołowcem Mięguszowieckim – w miejscu kilkakrotnie sprawdzanym przez ratowników, którymi kierował wówczas legendarny taternik, Józef Oppenheim.

Szkielety, kapelusze i bilety

W 1909 r. przepadł w Tatrach 25-letni nauczyciel gimnazjum, Ernest Weiss. Raport z jego poszukiwań był pierwszym sprawozdaniem z akcji w historii TOPR. Weissa bezskutecznie szukali na Rysach i w okolicach ratownicy polscy i węgierscy.

Cztery lata później ratownik Henryk Bednarski znalazł kilkanaście metrów od ścieżki, którą tysiące ludzi wędrowało na szczyt, oparty o głaz szkielet, który miał przy sobie dokumenty Weissa. Wyglądało na to, że poszukująca go wtedy ekipa minęła go zaledwie o parę metrów.

W tym samym roku, kiedy zginął Karol Kozak, na ostatni spacer w góry wyszedł 17-letni Karol Kiciński. Po trzech dniach poszukiwań na Giewoncie znaleziono wystawiony na niego bilet. Przeczesanie góry nie przyniosło efektów.

Podobny los podzieliło wielu tatrzańskich turystów. Przykładowo, w 1928 r. po Jerzym Sokolewiczu, który poszedł na Giewont, znaleziono tylko kapelusz i laskę. Po innych, często anonimowych, zostawały kości albo plecaki.

Echa sprawy Kaszniców odezwały się w przypadku zaginięcia studenta, Romualda Dowgietowicza, który wraz ze swoją przyjaciółką, Lolą Hirsch, wyruszył ze schroniska nad Pięcioma Stawami Spiskimi na stronę polską. W połowie sierpnia 1928 r. jego ciało odnaleźli idący ścieżką turyści.

Po jego towarzyszce nie było śladu, choć według ratowników, miała jeszcze szanse na przeżycie. Na prośbę jej zrozpaczonej matki zorganizowano kilkudniowe poszukiwania, które nie dały żadnego rezultatu. Po Hirsch urwał się ślad, a lekarze uznali, że zgon Dowgietowicza nastąpił wskutek zawału lub… otrucia.

Rok później między skałami znaleziono należący do Loli plecak, ale niewiele to zmieniło w sprawie.

Justyna i Piotr znikają

Jedno z ostatnich tajemniczych zaginięć w Tatrach dotyczyło pary 20-latków, Justyny T. i Piotra G., którzy przepadli bez wieści w marcu 1981 r. gdzieś w Dolinie Kościeliska. Ponieważ poszukiwania okazały się bezskuteczne, o pomoc zwrócono się nawet do jasnowidzów (dwóch twierdziło, że młodych ludzi porwało UFO), ale w tej sprawie – tak jak w pozostałych – przeplatały się bardzo różne wątki. Zaangażowani w działalność opozycyjną młodzi ludzie mogli paść ofiarą służb, złapanych in flagranti kłusowników lub przemytników.

To wszystko tylko mały wycinek tragicznych tatrzańskich opowieści. Choć we wszystkich główną winę ponosi czynnik ludzki, nie da się zaprzeczyć, że wiele spraw jest pozbawionych wyjaśnienia. Prawdy o losach ludzi, których góry pochłonęły i przykryły, nie dowiemy się już nigdy. Pozostaje zatem wiele pytań bez odpowiedzi. Przykładowo, dlaczego na oczach Kasznicowej zmarło nagle troje zdrowych ludzi? Dlaczego tak trudno było znaleźć Kozaka, no i gdzie przepadła Lola Hirsch?

Niedoświadczeni turyści nie zdają sobie zwykle sprawy, ile niebezpieczeństw niesie za sobą obcowanie z górską naturą. Ci, którzy przeceniają swoje umiejętności, słono za to płacą. A może w tych historiach jest jednak jakiś pierwiastek nieznanego?

Zieliński w swojej książce wspomniał, że góry nie tylko pochłaniają ofiary, ale też w najmniej oczekiwanych momentach zwracają ich szczątki: „Kiedyś w masywie Osterwy znaleziono zbielałe ludzkie kości. Obok leżała zmurszała portmonetka zawierająca polski bilon z datą ‘1925’. Zastanawiano się długo, przypomniano sobie wszystkich zaginionych i w rezultacie nie powiązano szkieletu z żadną z poszukiwanych osób…”.

Cytaty pochodzą z:

S. Zieliński, W stronę Pysznej, Warszawa 1976.

C. Fort, Wild Talents, Nowy Jork 2006.

Źródło: www.facet.onet.pl