Żyjemy w czasach, które zmierzają w kierunku globalnego rządu. Nie jest to teoria spiskowa, ale coś, o czym regularnie mówią poważni politycy, naukowcy, decydenci i urzędnicy ONZ. To, co się wyłania, nie jest dokładnie jednym rządem światowym, ale raczej skomplikowaną mieszanką skoordynowanych instytucji, organizacji, sieci, systemów i forów, którym teoretycy stosunków międzynarodowych czasami nadawali fantazyjną nazwę „bricolage”. Nie ma centrum, ale rozległy i mglisty konglomerat.
Nie oznacza to jednak, że globalny rząd (lub „globalne zarządzanie”, jak się go powszechnie nazywa) wyłania się organicznie. Jest on celowo kontrolowany. Ponownie, nie jest to teoria spiskowa, ale coś, o czym osoby zaangażowane otwarcie dyskutują – całkiem otwarcie ukrywają swoje plany. I dzieje się tak już od dłuższego czasu.
Na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy zimna wojna dobiegała końca, Organizacja Narodów Zjednoczonych zwołała tak zwaną Komisję ds. Globalnego Zarządzania, która opublikowała raport końcowy zatytułowany „Nasze globalne sąsiedztwo” w 1995 roku. Raport ten jest fascynującą lekturą, ponieważ stanowi swego rodzaju „podręcznik” tego, co wydarzyło się w tej dziedzinie w ciągu 30 lat od tego czasu, i określa wyraźny wzór retoryczny i argumentacyjny na rzecz projektu globalnego zarządzania, który jest powtarzany do dziś.
Podstawowa idea jest następująca. W przeszłości, gdy wiara w zdolność rządów do ochrony obywateli i poprawy ich życia była wciąż silna, „dominacja” państwa narodowego była w porządku.
Ale dziś globalna gospodarka jest zintegrowana, globalny rynek kapitałowy ogromnie się rozwinął, nastąpił niezwykły wzrost przemysłu i rolnictwa oraz ogromna eksplozja populacji. Żyjemy więc w „zatłoczonym, współzależnym świecie o ograniczonych zasobach”.
A to oznacza, że potrzebujemy „nowej wizji ludzkości”, która „zainspiruje ludzi na całym świecie do osiągnięcia wyższego poziomu współpracy w obszarach wspólnego zainteresowania i wspólnego przeznaczenia” (te „obszary wspólnego zainteresowania” to „prawa człowieka, sprawiedliwość, demokracja, zaspokajanie podstawowych potrzeb materialnych, ochrona środowiska i demilitaryzacja”).
Krótko mówiąc, potrzebujemy „uzgodnionych globalnych ram dla działań i polityk wdrażanych na odpowiednich poziomach” oraz „wielowarstwowej strategii globalnego zarządzania”. Ten argument nie jest trudny do zrozumienia. Główny argument można podsumować następująco: globalne zarządzanie jest konieczne, ponieważ świat się globalizuje, a to niesie ze sobą globalne problemy, które muszą być rozwiązywane wspólnie. I ta logika musi być bezbłędna w umysłach tych, którzy są zaangażowani w projekt globalnego zarządzania, ponieważ to, co mówią, zasadniczo pozostaje takie samo od tamtego czasu. Jeśli więc przeniesiemy się z 1995 r. do 2024 r., światowi przywódcy sfinalizują poprawiony projekt proponowanego przez Sekretarza Generalnego ONZ António Guterresa „Paktu na rzecz przyszłości”, memorandum zasad przewodnich dla globalnego zarządzania, które będzie zwieńczeniem jego projektu „Nasza wspólna agenda” uruchomionego w 2021 r.
Mimo że dokument ten ma nieco więcej mięsa na kościach niż Nasze Globalne Sąsiedztwo pod względem politycznym, widzimy mniej więcej identyczną argumentację. W dokumencie tym po raz kolejny przypomina się nam, że żyjemy w „czasach głębokich globalnych zmian”, w których stoimy w obliczu wyzwań, które są „ściśle ze sobą powiązane” i „daleko wykraczają poza możliwości pojedynczego państwa”.
Ponieważ nasze problemy „można rozwiązać tylko razem”, potrzebujemy „silnej i zrównoważonej współpracy międzynarodowej opartej na zaufaniu i solidarności” – zatrzymaj mnie, jeśli myślisz, że już to słyszałeś. Zasadnicze obawy leżące u podstaw „Compact for the Future” są również w dużej mierze takie same jak w „Our Global Neighbourhood”: prawa człowieka, sprawiedliwość, ubóstwo i zrównoważony rozwój, środowisko, pokój i bezpieczeństwo – znana litania.
Jedyną rzeczą, która naprawdę się zmieniła, jest to, że w 2024 roku dodano alarmistyczny ton: „Stoimy w obliczu rosnącego zakresu katastrofalnych i egzystencjalnych zagrożeń”, mówi się czytelnikowi, „i jeśli nie zmienimy kursu, ryzykujemy nieodwracalne pogrążenie się w przyszłości przedłużającego się kryzysu i upadku”. Więc lepiej zróbmy pranie. Wracając do mojego wcześniejszego podsumowania: Obraz namalowany przez „Naszą wspólną agendę” i „Pakt dla przyszłości” jest więc tylko nieco bardziej dopracowaną kopią tego, co zostało nakreślone w „Naszym globalnym sąsiedztwie”.
Globalizacja rodzi pewne problemy, które muszą być regulowane globalnie i dlatego musimy być rządzeni globalnie, że tak powiem.
I jest to przedstawiane jako fakt dokonany; jest to rzeczywiście „zdrowy rozsądek”, jak nazywa to Sekretarz Generalny w „Naszej wspólnej agendzie”. Globalne zarządzanie jest konieczne, ponieważ istnieją globalne problemy i tyle – jak można sobie wyobrazić coś innego?
Wszystko to przypomina opis Michela Foucaulta dotyczący powstania państwa we wczesnym okresie nowożytnym. Foucault opisuje to pojawienie się zasadniczo jako zjawisko epistemologiczne lub metafizyczne, a nie polityczne czy społeczne. Dla średniowiecznego umysłu świat miał znaczenie duchowe – był przystankiem przed Gniewem, a tym, co się liczyło, było odkupienie.
Świat był zatem zjawiskiem nie tyle empirycznym, co teologicznym – nie rządziła nim fizyka, lecz „znaki, cuda i potworności, które były tak wieloma groźbami kary, obietnicami zbawienia lub znakami wybrania”. Nie miał być zmieniany, ale był raczej „systemem posłuszeństwa” woli Bożej. Wraz z początkiem okresu wczesnonowożytnego nastąpił jednak poważny przełom epistemologiczny: stało się możliwe zrozumienie świata jako bytu niezależnego od Boga, a zatem zorganizowanie go za pomocą tego, co dziś nazwalibyśmy nauką. Nagle (choć oczywiście historia ta miała miejsce na przestrzeni wielu pokoleń) świat stał się czymś, co miało raczej znaczenie doczesne niż duchowe, a ludzie w nim zaczęli być postrzegani nie tylko jako dusze oczekujące na Drugie Przyjście, ale jako populacje, których warunki materialne i moralne można poprawić poprzez działanie w samym świecie. Oznaczało to, że ludzie zaczęli wyobrażać sobie, że zadaniem władcy jest nie tylko bycie suwerenem, ale także „rządzenie”, w tym sensie, że w tym życiu powinno być lepiej niż w następnym.
Według Foucaulta państwo, tak jak rozumiemy je dzisiaj, wyłoniło się w ramach tych rozważań – aparat armii, podatków, sądów itp. istniał już przed tym czasem, ale dopiero wtedy, gdy wyobrażono sobie, że rząd ma rolę rządzenia, stało się możliwe myślenie i mówienie o państwie jako takim; dopiero wtedy stało się „refleksyjną praktyką”. W ten sposób państwo stało się przedmiotem wiedzy (connaissance) i analizy… częścią odzwierciedlonej i uzgodnionej strategii, i… zaczęło być żądane, pożądane, upragnione, straszone, odrzucane, kochane i nienawidzone.
Foucault chciał jednak podkreślić, że choć państwa niewątpliwie istniały i rządziły, to państwo było tylko „epizodem” rządów i – co jest oczywistym wnioskiem – pewnego dnia zostanie zastąpione. Powtórzę raz jeszcze: Epistemiczny przewrót zapoczątkowany przez wczesną nowoczesność, rewolucję naukową, Oświecenie i tak dalej, przekształcił świat w zjawisko empiryczne, a nie tylko pewne części terytorium, a zatem zawierał zarodek koncepcji rządu globalnego lub światowego: przyszłość, w której całe „stworzenie” można by umieścić w ramach tego samego wspólnego projektu poprawy materialnej i moralnej, że tak to ujmę.
Rząd nie jest zatem czymś, co państwo robi per se, ale czymś, co w pewnym momencie po prostu wykorzystało państwo jako instrument. Rząd jest zasadniczo zjawiskiem epistemicznym – jest aktywnością, która pojmuje świat jako swoje pole działania, jako coś, co należy poznać, zrozumieć, zbadać, manipulować i ulepszać, przy braku lub nieistotności Boga.
W pewnym momencie ich ambicje były ograniczone terytorialnie, głównie z powodu ograniczeń technologicznych, ale nie ma nieodłącznego powodu dla tego ograniczenia, a ponieważ technologia poprawiła się tak, że glob można teraz przemierzać fizycznie i komunikacyjnie ze względną łatwością, ograniczenie to zniknęło, a rząd może wyobrazić sobie swój projekt jako prawdziwie globalny. To w dużej mierze wyjaśnia pierwszą część konceptualnej dynamiki, która ma miejsce w odniesieniu do projektu globalnego zarządzania: Rząd może teraz dosłownie wyobrazić sobie świat jako coś, co ludzki rozum może poznać i odpowiednio działać, aby go ulepszyć. Jak stwierdza preambuła „Paktu dla Przyszłości”, „postępy w wiedzy, nauce, technologii i innowacjach, jeśli będą odpowiednio i sprawiedliwie zarządzane, mogą przynieść przełom w kierunku lepszej i bardziej zrównoważonej przyszłości dla wszystkich (…) świata, który jest bezpieczny, zrównoważony, pokojowy, sprzyjający włączeniu społecznemu, sprawiedliwy, równy, uporządkowany i odporny”.
Powtarzając, zarządzanie jest działaniem, które rozumie świat jako swoje pole działania, jako coś, co należy poznać, zrozumieć, zbadać, manipulować i ulepszać, przy braku lub nieistotności Boga.
Aby zrozumieć drugą część konceptualnej dynamiki leżącej u podstaw globalnego zarządzania – fakt, że istnieją globalne problemy, które sprawiają, że istnienie i działanie globalnego zarządzania jest absolutnie konieczne – musimy tylko uważnie przeczytać Machiavellego. Foucault umieszcza Machiavellego w centrum opowiadanej przez siebie historii związanej z rządem i państwem, ponieważ Machiavelli doprowadza średniowieczny lub przednowoczesny sposób myślenia do jednoznacznej konkluzji; nie zadaje pytań teologicznych, ale traktuje rządzenie jako coś, co robi się tylko w imię doczesnych trosk. Nie interesuje go przyszłe życie, ale obecne.
A przede wszystkim interesuje go doradzanie władcy, który odważy się zrobić coś nowego, nowy początek – nie władcy, który jest już ugruntowany, ale takiego, który założył, uzurpował lub zdobył swój tron. Dlatego Machiavelli mówi na samym początku Księcia –są to pierwsze słowa z jego ust:
Machiavelli nie był zatem zainteresowany udzielaniem rad władcom, którzy po prostu utrzymywali status quo; jego rady były skierowane do tych, którzy zamierzali rządzić nowym księstwem. I tutaj rada jest absolutnie jasna – nowy władca, który nie dziedziczy swojej pozycji, ale w jakiś sposób ją utrzymuje, musi jakoś uzasadnić swoją pozycję; potrzebuje powodu, dla którego powinien być u steru i dlaczego powinien pozostać na stanowisku. Dlatego, całkiem prosto i bezpośrednio:
Rządzenie w epoce nowoczesnej – w której „książęta” nie mogą już po prostu odwoływać się do dziedzicznych lub religijnych uzasadnień swojego istnienia, a zatem są zawsze nowi w sensie makiawelicznym – wymaga zatem tego, co kiedyś nazwałem „dyskursem wrażliwości”. Konieczne jest, aby przedstawiała swoje własne istnienie jako faktycznie konieczne w celu utrzymania swojego statusu. Musi zawsze uwiarygadniać obywateli, przedstawiając się jako niezbędna. A to oznacza, że wrażliwa populacja jest dyskursywnie konstruowana tak, jakby zawsze była zależna od pomocy rządu. Bez wątpienia połączyłeś już kropki. Ponieważ państwo jest jedynie „odcinkiem” rządu, a rząd z konieczności rozszerzy swoje ambicje na cały świat, ta sama logika, która leży u podstaw dyskursu Machiavellego na temat podatności na zagrożenia w kontekście nowoczesnego państwa, w naturalny sposób znajdzie zastosowanie na arenie globalnej. Krótko mówiąc, globalne rządy będą musiały przy każdej okazji podkreślać swoją niezbędność.
Ponieważ stoimy w obliczu różnego rodzaju problemów, które są „głęboko ze sobą powiązane” i „daleko poza możliwościami jakiegokolwiek pojedynczego państwa”, a przede wszystkim „ryzykujemy nieodwracalne pogrążenie się w przyszłości przedłużającego się kryzysu i upadku”, jeśli te problemy nie zostaną rozwiązane, globalne ramy zarządzania po prostu muszą się pojawić i rządzić światem w naszym imieniu. W ten sposób zachowuje naszą lojalność i legitymizuje się. Po to właśnie rządzi: aby przedstawić zarządzanie jako konieczne – globalnie.
Teraz, gdy rozumiemy naturę tego dyskursu, jesteśmy w stanie go skrytykować. Możemy to zrobić na trzech płaszczyznach.
Po pierwsze, możemy zapytać: czy problemy zidentyfikowane w kręgach globalnego zarządzania nie leżą w rzeczywistości w zdolności pojedynczego państwa do radzenia sobie z nimi we własnym imieniu? A może jest tak, że poszczególne państwa, odpowiedzialne przed swoimi wyborcami i zaangażowane w interes narodowy, są lepiej przygotowane do radzenia sobie z kryzysami w miarę ich powstawania niż mgliste, nieobliczalne i nieprzejrzyste sieci aktorów globalnego zarządzania?
W książce Legitimacy in Global Governance: Sources, Processes and Consequences, pod redakcją Jonasa Tallberga i opublikowany przez Lund University w 2018 roku; W pierwszym akapicie książki, jak to zwykle bywa w tego typu pracach akademickich, „zmiany klimatyczne, komunikacja internetowa, epidemie chorób, rynki finansowe, dziedzictwo kulturowe, bezpieczeństwo militarne, przepływy handlowe i prawa człowieka” są wymieniane jako źródła globalnych problemów, a „nieskoordynowana polityka klimatyczna, rozdrobniony internet, uporczywe kryzysy finansowe, nieporozumienia międzykulturowe, rozprzestrzenianie broni, protekcjonizm handlowy i łamanie praw człowieka” jako prawdopodobne konsekwencje niepowodzenia w ustanowieniu odpowiednich instytucji globalnego zarządzania. Teraz można zadać sobie pytanie, czy „przepływy handlowe” są „globalnym wyzwaniem”, które wymaga globalnej koordynacji za pośrednictwem WTO, czy też czymś, co poszczególne wybrane rządy powinny określić samodzielnie, być może poprzez umowy dwustronne? Czy „nieporozumienia międzykulturowe” są czymś, co naprawdę musimy regulować globalnie w naszym imieniu? Czy „bezpieczeństwo militarne” nie jest zasadniczo zadaniem, które suwerenne państwa narodowe wykonują w imieniu swoich obywateli?
Po drugie, możemy zapytać: czy prawdą jest, że problemy, które rzekomo wymagają globalnego zarządzania, bez niego doprowadziłyby do „ciągłych kryzysów i załamań”? A może bardziej wiarygodne jest stwierdzenie, że połączony świat (a niewątpliwie prawdą jest, że świat jest bardziej połączony niż kiedykolwiek wcześniej w historii ludzkości) będzie po prostu charakteryzował się trudnymi do rozwiązania problemami, z którymi poszczególne państwa najlepiej radzą sobie w sytuacjach awaryjnych? Na przykład, czy prawdopodobieństwo pandemii jest czymś, co może być zarządzane tylko przez globalne zarządzanie, czy też jest to po prostu fakt współczesnego życia, na który najlepiej reagować planami rządów poszczególnych państw na zasadzie ad hoc, w oparciu o ich szczególne potrzeby i zasoby?
Po trzecie, i najważniejsze, możemy zapytać: czy globalne zarządzanie jest ryzykiem samym w sobie, czy też czynnikiem, który raczej zaostrza niż łagodzi istniejące zagrożenia? Z jednej strony nie ma wątpliwości, że globalne zarządzanie, które ma tendencję do krystalizowania grupowego myślenia stosunkowo niewielkiej części zglobalizowanych społeczności politycznych, akademickich, trzeciego sektora i biznesowych, może prowadzić do globalnego lub prawie globalnego narzucania bardzo głupich polityk publicznych. Covidowe blokady są oczywiście tego paradygmatycznym przykładem. W tym sensie globalne zarządzanie jest z natury kruche: wkłada wszystkie polityczne jajka do jednego koszyka, znacznie zwiększając ryzyko upadku. Z drugiej strony, projekt globalnego zarządzania niesie ze sobą szczególne, unikalne ryzyko, które zwolennicy globalnego zarządzania mają tendencję do przeoczania. W niedawnym wywiadzie dla podcastu Triggernometry, Peter Thiel poruszył podobną kwestię: „Największym ryzykiem, przed jakim stoi ludzkość, jest prawdopodobnie totalitarny rząd światowy, przed którym nie można uciec, właśnie dlatego, że obejmuje cały świat.”
Jest to prawdziwe zagrożenie stwarzane przez rząd jako taki (pamiętając, że państwo jest narzędziem rządu, a nie odwrotnie), a ponieważ oznacza to wyginięcie ludzkiej wolności, byłoby to o wiele bardziej szkodliwe niż jakikolwiek pojedynczy patogen, wojna handlowa, katastrofa ekologiczna czy kryzys finansowy.
Tak więc pytanie, które naprawdę musimy sobie zadać, nie dotyczy tego, czy istnieją zagrożenia wynikające z rosnących wzajemnych powiązań na świecie, ale jakie są te zagrożenia. A rozsądni ludzie doszliby do wniosku, że są one raczej polityczne niż prawdziwie „egzystencjalne” – nie pochodzą ze sfery egzogenicznej, ale wynikają z projektu zarządzania ryzykiem egzystencjalnym poprzez samo globalne zarządzanie. Mówiąc wprost:
Przyszłość „permanentnego kryzysu i upadku” jest znacznie bardziej prawdopodobna w wyniku autorytarnych prób zapobieżenia takiej przyszłości niż w wyniku wystąpienia określonych zdarzeń (pandemii, kryzysów finansowych, katastrof ekologicznych itp.) per se. Innymi słowy, naszym problemem jest rząd – rozumiany, ryzykując powtórzenie się, jako działalność, która pojmuje świat jako swoje pole działania, jako coś, co należy poznać, zrozumieć, zbadać, manipulować i ulepszać, pod nieobecność lub nieistotność Boga – i to jest właśnie problem, którego globalne zarządzanie nie jest w stanie rozwiązać.