W tunelu kopalni kobieta znalazła dwa szkielety: jeden leżał na wznak na wierzchu, a drugi pochowany był obok pierwszego w płytkim grobie, z którego wystawała ręka, oplatająca kość ramieniową tego, który spoczywał na powierzchni. W późniejszym okresie swego życia kobieta, która dokonała odkrycia, opisała ową wystającą z grobu rękę jako „zniekształconą”.
Porównanie wyglądu czaszki współczesnego człowieka z czaszką gwiezdnego dzieckaOwą niezwykłą czaszkę poddano już znacznej liczbie badań naukowych, które przyniosły wystarczająco dużo rzetelnych danych, by w sposób zdecydowany stwierdzić, że nie przypomina ona czaszki żadnego z szacowanej liczby 10 000 000 000 (dziesięciu miliardów) ludzi, kiedykolwiek zamieszkujących Ziemię. Wydaje się, że jest ona jedyna w swoim rodzaju.
Obecnie wciąż nie wiemy jeszcze o Gwiezdnym Dziecku tyle, ile moglibyśmy wiedzieć – i ile pewnego dnia będziemy wiedzieć – jednakże w ciągu ośmiu lat uzyskaliśmy na jego temat bardzo wiele informacji, a to, co wiemy, jest w większości zdumiewające. Niemniej jednak zaczniemy od tego, co nie jest nam znane – od historii jego pochodzenia. (…)
Fakty – na tyle, na ile je rozumiem – są proste, lecz niekompletne. W latach 30. XX wieku pewna kobieta z miasta El Paso w Teksasie, gdy była nastolatką, odnalazła czaszki podczas pobytu w rodzinnej wiosce swych rodziców, położonej o 100 mil na południowy zachód od miejscowości Chihuahua w Meksyku. Tylko tyle wiemy o położeniu wioski, a zatem jej zidentyfikowanie i powrót do niej w obecnych czasach są niemożliwe.
Niedaleko wioski znajdowało się kilka jaskiń oraz starych wyrobisk kopalni. Powiedziano jej, by do nich nie wchodziła, bowiem były niestabilne i niebezpieczne. Jak większość nastolatków, których ostrzega się, by unikali czegoś tajemniczego i potencjalnie niebezpiecznego, zignorowała ryzyko i wymknęła się z domu, by pobuszować po tajemniczych jamach.
W tunelu kopalni – nie zaś w jaskini – znalazła dwa szkielety: jeden leżał na wznak na wierzchu, a drugi pochowany był obok pierwszego w płytkim grobie, z którego wystawała ręka, oplatająca kość ramieniową tego, który spoczywał na powierzchni. W późniejszym okresie swego życia kobieta, która dokonała odkrycia, opisała ową wystającą z grobu rękę jako „zniekształconą”. Dodała także, iż reszta szkieletu była równie zniekształcona. (…)
Komputerowa rekonstrukcja wyglądu istoty na podstawie czaszkiOdkrywczyni próbowała zabrać ze sobą obydwa szkielety. Wyniosła je z kopalni w koszu i ukryła wśród wysokich drzew niedaleko wioski. Miała nadzieję, że tym samym zyska czas niezbędny do wymyślenia sposobu, w jaki mogłaby je przewieźć do domu. Nadeszły jednak ulewne deszcze, które wymyły wszystkie kości. Rozpoczęła poszukiwania i odnalazła jedynie obydwie czaszki oraz fragment szczęki pochodzącej ze „zniekształconego” szkieletu.
Udało jej się przemycić swe zdobycze z wioski do USA, do domu, gdzie przetrzymywała je przez resztę życia. Prawie od razu pokryła ona obydwie czaszki warstwą szelaku, który pełnił doskonałą funkcję ochronną. Nieco później włożyła je do kartonowego pudła, w którym pozostały do pierwszej połowy lat 90. XX wieku, kiedy tuż przed śmiercią spowodowaną nieuleczalną chorobą, przekazała swą niezwykłą spuściznę innym.
Historię tę zdają się potwierdzać istotne dowody. Dla przykładu przebarwienia na tylnej części czaszki dorosłej kobiety przypominają przebarwienia na całej czaszce Gwiezdnego Dziecka. Poświadczałoby to, iż czaszka osobnika dorosłego spoczywała tylną częścią na ziemi pokrywającej spąg wyrobiska kopalni, natomiast Gwiezdne Dziecko było ziemią przysypane. A zatem rozsądek nakazuje przypuścić, że jeśli tak istotny szczegół w przytoczonej opowieści zdaje się mieć swe potwierdzenie, to wedle wszelkiego prawdopodobieństwa cała jej reszta będzie także wiernie odzwierciedlać rzeczywistość.
Rozważmy teraz twierdzenie odkrywczyni, iż ekshumowała szkielet gołymi rękami. W przypadku typowego grobu ziemia zlepiona w bryłę w wyniku deszczów uniemożliwiłaby takie działanie. Potrzeba by wówczas co najmniej rydla czy łopatki, a być może szpadla. Jednakże w przypadku grobu znajdującego się w chronionym przed deszczami tunelu takie zlepienie grudek ziemi nie miałoby miejsca. Ziemia przykrywająca ciało uległaby zawilgoceniu tylko raz, od wewnątrz, w procesie rozkładu ciała, krwi i tłuszczu. Za życia każde stworzenie nosi w sobie pasożyty i bakterie. To one właśnie są przyczyną rozkładu ciała po śmierci.
W wilgotnym otoczeniu także kości zostałyby wchłonięte przez bakterie, pleśń i grzyby. Natura oczyszcza swój talerz – jednak nie w suchym klimacie wyrobiska kopalni. Z braku wiatru, deszczu czy roznoszonych przez wiatr zarodników bakterii, które mogłyby spowodować rozkład, kości pozostają nietknięte. Ulegną wysuszeniu, lecz nie rozpłyną się w nicość. Tak właśnie było w tym przypadku; odnaleziono rzekomo parę doskonale zachowanych szkieletów – jeden wystawiony jedynie na działanie nieruchomego, zatęchłego powietrza i jeden pochowany w luźnej, niezlepionej w bryłę ziemi.
Aby potwierdzić tę opowieść, należałoby przeprowadzić wywiad z kobietą, która dokonała odkrycia, lecz jej przedwczesna śmierć wyklucza takie postępowanie. Miała ona wszakże męża, dzieci, przyjaciół i dalszą rodzinę w Meksyku. Jest więc pewne, że ktoś z nich może znać więcej szczegółów niż te nieliczne, o których jak dotąd wiemy. Niestety, właśnie tu sprawy zaczynają się komplikować.
Poślubiła ona mężczyznę, który pracował dla agencji rządowej USA. Mając takie stanowisko, zawsze czuł się trochę nieswojo ze świadomością, że ich wspólną własnością małżeńską jest para „przemyconych” czaszek, aczkolwiek z prawnego punktu widzenia ich posiadanie nie było karalne ze względu na fakt, że zostały one wwiezione do kraju tak dawno temu. Potem zaś, na początku lat 90. XX wieku, kobieta dowiedziała się, że cierpi na nieuleczalną chorobę. Ponieważ zdawała sobie sprawę, że jej męża niepokoi obecność czaszek, postanowiła zapewnić im nowe lokum, tak jak to czynią ludzie w podobnych okolicznościach ze swoimi zwierzętami domowymi.
Zapytała swego przyjaciela, czy mógłby wraz ze swoją żoną przechować czaszki. Jak na dobrego przyjaciela przystało, wyraził zgodę. Jednak on też pracował dla amerykańskiej agencji rządowej (innej od tamtej) i także z podejrzliwością odnosił się do faktu posiadania przez męża swej przyjaciółki pary ludzkich czaszek. Jak już wspomniano, ich przetrzymywanie samo w sobie nie było niczym złym, lecz najwyraźniej obaj mężczyźni czuli, że z punktu widzenia ich karier nie przynosi ono żadnych korzyści, a wręcz stwarza niepotrzebne ryzyko.
Drugie małżeństwo przechowywało czaszki przez pięć lat, do roku 1998, kiedy to zdecydowało, że znajdzie kogoś, kto nie będzie miał tylu obaw związanych z ich własnością. Poprosili dwoje młodszych przyjaciół – Raya i Melanie – którzy, nawiasem mówiąc, nosili nazwisko Young [młody – przyp. tłum.], by wzięli od nich czaszki. Ci się zgodzili. Melanie zdobyła rozległe wykształcenie medyczne i dzięki temu nie miała żadnych skrupułów związanych z posiadaniem dwóch ludzkich czaszek. Youngowie zobaczyli, jak bardzo dziwna jest jedna z nich. Zaintrygował ich fakt, że jej zarys jest bardzo zbliżony do kształtu głowy pozaziemskich przybyszów zwanych szarakami.
Szaraki stanowią najczęściej przedstawianą obcą formę życia. Mają małe, drobne ciałka, szczupłe kończyny, cienkie szyje, głowy w kształcie kropli, niewielką część twarzową oraz zapadające w pamięć czarne oczy w kształcie migdałów. Wszyscy widzieliśmy ich wyobrażenia. Często pojawiają się one w ważnych filmach, programach telewizyjnych czy audycjach dokumentalnych, w czasopismach i książkach, szczególnie na wywołującej przestrach okładce „Wspólnoty”, w którym to bestsellerze Whitley Strieber opisał szczegółowo swe wielokrotne spotkania z grupą tych istot.
Ray i Melanie byli członkami mieszczącego się w El Paso oddziału organizacji Mutual UFO Network (MUFON), więc wiedzieli, jak może wyglądać czaszka szaraka. Ich zdaniem owa dziwna czaszka była wystarczająco odmienna, by dawać podstawy do przeprowadzenia profesjonalnej ekspertyzy w celu określenia, czym właściwie jest. Podzielili się swoją opinią z małżeństwem, które przekazało im czaszki. Wykształcenie medyczne Melanie nakazywało jej sądzić, że pomimo dziwnego wyglądu czaszka była – zgodnie z podejrzeniami kobiety, która ją odnalazła – jakąś naturalną deformacją. Ponieważ czaszka była jednocześnie tak lekka, a jej kształt tak dalece odbiegał od normalnego, Melanie, także ze względu na swą wiedzę odnośnie wyglądu szaraków, pragnęła upewnić się co do jej rodowodu. Poprzedni właściciele zgodzili się, jednakże z pewnym zastrzeżeniem.
Zarówno mąż pierwszej właścicielki, jak i małżonek drugiej pracowali dla rządu USA, zatem zdawali sobie aż nadto dobrze sprawę z faktu, że rozmowa o obcych formach życia może narazić ich na nieprzyjemności ze strony przełożonych, a nawet na sankcje za poważne naruszenie tajemnicy, łącznie z karą polegającą na obniżeniu lub uchyleniu emerytury. Tym samym najbardziej bezpieczne postępowanie polegało na niewychylaniu się, zwłaszcza jeśli brało się pod uwagę nagłośnione odwetowe działania rządu, skierowane przeciwko osobom ujawniającym nadużycia oraz wszelkim innym, które albo ostentacyjnie rozgłaszały, albo też ignorowały „partyjną linię” w sprawach oficjalnej czy nieoficjalnej polityki. Z tego powodu nie życzyli sobie, by pod jakimkolwiek pozorem ujawniano ich nazwiska. I nie podlegało to dyskusji.
Ray i Melanie zgodzili się na te restrykcje i zawarto umowę. Stali się bezsprzecznymi posiadaczami dwóch czaszek o nieznanym pochodzeniu. Nic o nich nie wiedzieli, oprócz pobieżnej historii o odkryciu w szybie kopalni i o tym, że czaszki przez około sześć dekad przechowywane były w kartonowym pudle upychanym po różnych garażach. Dla nich jednak nie miało to znaczenia. Tym, co się liczyło, była chęć dowiedzenia się ponad wszelką wątpliwość, czym jest – lub nie jest – niezwykła czaszka, bądź też, alternatywnie, czym prawdopodobnie mogła być. (…)
Nie ma możliwości, by czaszka Gwiezdnego Dziecka była oszustwem czy mistyfikacją. Nawet najbardziej pobieżne badanie wykazuje, że składa się ona wyłącznie z kości i niczego więcej. Widać wyraźnie, że nie jest poskładana z odrębnych, różniących się kości, tak jak to miało miejsce w przypadku mistyfikacji dotyczącej tzw. Człowieka z Piltdown, na którą społeczność naukowa dawała się nabierać przez czterdzieści lat. W czaszce Gwiezdnego Dziecka każdy fragment kości przechodzi gładko i płynnie w połączony z nim kolejny fragment. Jednakże poszczególne kości w czaszce posiadają bardzo niezwykły kształt, niespotykany u typowych ludzi, co sprawia, że jest ona tym, czym jest – należy do jakiejś odmiany człowieka. (…)
Mamy do czynienia z autentyczną, składającą się z tkanki kostnej czaszką, o ogólnym ludzkim zarysie, w której jednak kość jest dwukrotnie cieńsza niż powinna, która waży dwukrotnie mniej, ma większą zawartość kolagenu, jest mocniejsza, usiana nieznanego pochodzenia włóknami i upstrzona czerwonawym proszkiem. Każda z tych własności oddzielnie mogłaby uchodzić za anomalię, razem jednak tworzą zestaw cech wartych poważnej, szczegółowej i kosztownej analizy. A przecież to tylko kość!
Jej kształt jest równie anormalny: ułożone inaczej oczodoły, brak łuku brwiowego, brak zatok czołowych, brak inionu (wyrostka sutkowatego zewnętrznego), szyja o innym kształcie i ustawieniu, znacznie zredukowana wielkość dolnej części twarzowej oraz zwiększona pojemność mózgu. I znów, każda z tych dziwacznych cech oddzielnie mogłaby być po prostu wybrykiem natury. Jednak zestawione razem i rozmieszczone tak równomiernie powinny być gwarancją, iż zostaną podjęte wszelkie możliwe działania w celu przekonania się ponad wszelką wątpliwość o niezwykłej w tak wielu aspektach fizjologii czaszki.
W rzeczy samej potrzebna jest odwaga, którą powinny się charakteryzować wszystkie ważne osobistości naszego społeczeństwa i naszej kultury – naukowcy, duchowni, rząd, korporacje oraz bogaci i wpływowi obywatele. Na wszystkich przywódcach i ludziach, którzy mają decydujący głos w społeczeństwie, spoczywa moralny obowiązek, aby umożliwić przeprowadzenie wszelkich możliwych badań. Niemniej jednak, zanim zostanie zrobiony choćby pierwszy krok, muszą oni zmierzyć się i pogodzić z przerażającą myślą, iż istoty obdarzone inteligencją wyższą od naszej mogą istnieć nie tylko „gdzieś tam”, w bezkresie wszechświata, lecz istnieć na tyle blisko naszej planety, aby odwiedzać nas w przeszłości i pozostawić 900 lat temu na wyschniętej pustyni swoistą wizytówkę.
Fragment pochodzi z książki Lloyda Pye, „Najbardziej zagadkowa czaszka”. Wydawnictwo Cień Kształtu.
Źródło: Wydawnictwo Cień Kształtu