Od niepamiętnych czasów ludzie marzyli o tym, aby stworzyć sobie pomocników, podobnych zewnętrznie do nich samych, którzy posiadaliby umysł i zdolności do wykonywania pewnych prac, aby wyręczać gospodarzy w ich codziennym trudzie. Takie „mechaniczne osoby” występują w wielu starych mitach i legendach.
Ale przecież wszystkie te mity i legendy nie mogły narodzić się w próżni. Być może w dalekiej starożytności istniały rozwinięte cywilizacje, dysponujące zaawansowanymi technologiami, zdolne do zbudowania mechanicznych służących z elektronicznym sterowaniem. Echa pamięci o nich zachowały się w eposach wielu narodów.
SZEF ROBOTÓW CHI YU
W starych chińskich kronikach wspomina się o niezwykłym cesarzu Huang Di (panował w latach 2697-2597 p.n.e.). Według przekazu, pewnego dnia w dolinie Żółtej Rzeki upadła jasna gwiazda. Jej upadkowi towarzyszyła ogromna błyskawica i straszny grzmot. Następnie gwiazda przemieniła się w białe jajo, z którego wyszli ludzie podobni do bogów. Jeden z nich został potem władcą Chin o imieniu Huang Di. Przybysze przywieźli ze sobą aparaty latające, samojezdne wózki i inne dziwne przedmioty. Pośród nich były dosyć osobliwe urządzenia, posiadające cztery oczy, sześć rąk, miedziane głowy z żelaznymi czołami, a zamiast uszu – trójzęby.
Bardzo to jest podobne do robotów, wyposażonych w różne manipulatory, anteny, urządzenia obserwacyjne. Jednego z tych stworów nazywano Chi Yu. Był on przedstawiany na starochińskich freskach i talizmanach. Wygląd miał bardzo dziwny: na głowie ni to rogi, ni to anteny, sześć rąk, a w każdej broń – miecze, topory, samopały i nawet coś, przypominające karabin. Kierował on grupą złożoną z 60 „żelaznych ludzi”. Wszyscy oni mogli latać bez skrzydeł i innych urządzeń.
Te kreatury nie były jednak nieśmiertelne. Pewnego dnia zmarł i Chi Yu. Jak do tego doszło, historia milczy. Wiadomo tylko, że „synowie nieba” – towarzysze cesarza Huang Di – oddzielili głowę szefa robotów od ciała i pochowali w głębokiej mogile. Surowo zabronili miejscowym mieszkańcom zbliżać się do niej na odległość mniejszą niż sześć li, czyli trzech kilometrów. Miejsce pochówku otoczono wysokim murem. Śmiałkowie, którzy odważyli się wyjrzeć za mur opowiadali, że czasem z grobu unosiła się gęsta czerwonawo-biała mgła.
Tego rodzaju środki ostrożności wskazują na możliwość, że metalowa głowa Chi Yu była swego rodzaju blokiem zasilania z elementami radioaktywnymi. Po upływie okresu eksploatacji należało go utylizować, umieszczając w mogilniku radioaktywnych odpadów – co też uczyniono.
Czas zatarł ślady dawnych cywilizacji. Nowi ludzie, którzy osiedlili się nad brzegami Żółtej Rzeki, nie pamiętali już o cesarzu Huang Di i jego wiernym słudze Chi Yu. Na miejscu mogilnika w regionie Jinzhou pojawiła się wioska otoczona polami ryżowymi. Kiedy jedna z mieszkających tam rodzin zaczęła kopać studnię, natknięto się na metalową czaszkę z czterema oczodołami. To wydarzenie opisane zostało w chińskich kronikach z VI wieku. Uczeni mężowie, którzy dowiedzieli się o tajemniczym znalezisku, doszli do wniosku, że chłopi odkryli szczątki legendarnego Chi Yu.
Nie wiadomo, czy czaszka była nadal radioaktywna, czy pozostali przy życiu ludzie, którzy trzymali ją w rękach i wreszcie, gdzie podziało się znalezisko. Niewykluczone, że w tym samym mogilniku spoczywały radioaktywne pozostałości również innych robotów z oddziału Chi Yu.
OFIARA „REWOLUCJI KULTURALNEJ”
Kiedy w 2006 roku grupa z Jelska (Białoruś) próbowała zbadać okolicę, tropiciele natknęli się na niemałe trudności. Otóż ziemia w całej okolicy była zaorana, rósł na niej ryż i inne uprawy rolnicze, a gospodarze pól nie mieli zamiaru pozwolić na jakieś wykopki. Ostatecznie Białorusinom udało się uzyskać zgodę na przejście przez pola z wykrywaczami metali. Czekało ich jednak ogromne rozczarowanie: żelazo w tej ziemi praktycznie nie występowało. Przewodnik wyjaśnił, że metalowe przedmioty być może tutaj i były, ale wszystkie znaleziono i przetopiono w okresie „rewolucji kulturalnej”. Wówczas w całych Chinach praktykowano budowę małych pieców do wytopu żelaza, a narzucone odgórnie plany wykonywano za wszelką cenę. Do pieców wrzucano wszystko, co metalowe, co udało się znaleźć. Zabierano ludziom nawet żelazne łóżka. Pozbierano wszystkie zardzewiałe żelastwo w całym okręgu. Niewykluczone, że metalurgom-samoukom udało się dobrać do resztek starożytnych robotów.
SMOK Z OGNISTYM OGONEM
Skąd pojawili się na Ziemi „synowie nieba” z Huang Di na czele? Ze starego manuskryptu wynika, że ich przybyciu towarzyszyło świecenie wielkiej błyskawicy wokół gwiazdy Tsei (nie wiadomo dzisiaj, o którą gwiazdę chodziło) w konstelacji Wielkiego Czerpaka (Wielkiej Niedźwiedzicy). Według innej wersji ojczyzną przybyszów była gwiazda w konstelacji Lwa.
Wszystkich wprawiało w zadziwienie niezwykłe zachowanie Huang Di. Mimo iż panował przez cały wiek, nie zachowywał się, jak przystało na cesarza: nie domagał się powszechnego kultu swojej osoby, ani surowego przestrzegania dworskiej etykiety, nie reorganizował aparatu państwowego. Zamiast tego, wraz ze swoją drużyną, obserwował gwiezdne niebo przy pomocy 12 wypolerowanych płyt, prowadził jakieś obliczenia matematyczne, rysował mapy astronomiczne.
Synowie nieba zrobili wiele dobrego dla Chińczyków – nauczyli ich budować łodzie, kopać studnie, budować umocnienia obronne, wykonywać instrumenty muzyczne, posługiwać się kalendarzem, leczyć akupunkturą.
W starych tekstach napisano, że Huang Di posiadał wielki, wspaniały trójnóg: „setki duchów wypełniały jego wnętrze”. Był podobny do smoka, latał po niebie i tylko ogień wylatywał mu nie z paszczy, ale z ogona. Na tym smoku cesarz i jego towarzysze latali od czasu do czasu na swoją gwiazdę. Byli przy tym odziani w „kostiumy, które chroniły ich od broni i od piorunów”.
Cesarski smok, jak mówią kroniki, potrafił w jeden dzień przebyć miliony wiorst, a człowiek, który do niego wsiadł, osiągał wiek dwóch tysięcy lat. Wynika z tego, że starożytni Chińczycy mieli pojęcie o teorii względności, metamorfozach czasu i obiektach poruszających się z prędkością światła. Poza tym smok znał przeszłość i teraźniejszość (wewnątrz pojazdu były urządzenia gromadzące informacje), mógł prawidłowo oceniać sytuację, stawać się lekkim i ciężkim (to znaczy, sterować polem grawitacyjnym).
Interesujący jest hieroglif, którym zapisywano w chińskich manuskryptach latający aparat cesarza: cztery kółka połączone na krzyż, a każdy z nich także przekreślony krzyżykiem. Czyż nie kojarzy się to z dyszami rakiety kosmicznej widocznej z dołu po starcie?
Jeszcze jeden stary dokument opowiada o podróży inspekcyjnej, którą odbył po zachodniej części swojego państwa cesarz Muwang (976-922 p.n.e.). W tej podróży bawił go robot, wykonany przez mistrza Yanshi. Ten sztuczny twór posiadał kości, stawy, skórę i włosy, jak u człowieka; potrafił śpiewać, tańczyć i opowiadać ciekawe historie.
Jak widać, Chińczycy już przed tysiącami lat dysponowali odpowiednimi technologiami, pozwalającymi budować w pełni doskonałe roboty. Tę wiedzę i umiejętności otrzymali prawdopodobnie od przedstawicieli bardziej rozwiniętej cywilizacji, pochodzącej z obcych światów.
Źródło: www.olabloga.eu